- To jakiś absurd!
- To nie od nas zależy, tak nakazują nasze przepisy bezpieczeństwa.
- Tego jeszcze nie było! Jak pluszowa zabawka może być uznana za niebezpieczną?! Proszę zawołać kierownika!
- Dzieci nie mogą wnosić na teren naszej placówki zabawek, ponieważ jest to niezgodne z naszymi przepisami bezpieczeństwa.
- Macie naprawdę dziwaczne poczucie humoru, w czym jest problem?
- Dziecko mogłoby rzucić pluszakiem w obraz i zniszczyć siedemnastowieczne dzieło sztuki.
- Nie odbiorę dziecku jego ukochanej zabawki tylko dlatego, że waszym zdaniem mój synek niczym się nie różni od szympansa (z całym szacunkiem dla tego inteligentnego gatunku)!
Wiem, że ta surrealistyczna rozmowa brzmi jak koszmar inspirowany kiepskim brazyliskim serialem, ale to niestety nie był sen, to mi się naprawdę zdarzyło: wczoraj w Palazzo Fava w Bolonii.
Pojechaliśmy tam obejrzeć wystawę, której główną atrakcją był portret Dziewczyny z perłą (jedyna okazja zobaczenia tego dzieła w Europie, nie mogłam jej przegapić).
Dziewczyna z perłą. źr. Wikipedia |
Zaraz po wejściu do muzeum ograbiono nas ze wszystkiego: toreb,
telefonów i przede wszystkim wózka, ale dla personelu obsługującego
muzeum nie było to wystarczające. Tłumacząc się ograniczoną przestrzenią
i przepisami bezpieczeństwa próbowano nam odebrać też ukochaną zabawkę
Nicko: Króliczka, który towarzyszy mu codziennie od dnia jego narodzin.
Godzina po narodzinach Nicko - już z Króliczkiem (ten po prawej) |
Na to nie mogłam się zgodzić, zaczęłam zaciekłą walkę nie zważając na nic i na nikogo: zapomniałam o głupich konwenansach, obśmiałam bezsensowne przepisy bezpieczeństwa i wywalczyłam dla dziecka możliwość wniesienia jego Króliczka tłumacząc, że jest niezbędny, bo zwiedzanie wystawy w tłumie ludzi ze zmęczonym dzieckiem pozbawionym jego ukochanego przyjaciela nie wchodziło w grę.
W psychologii taka zabawka nazywa się obiektem przejściowym i jest dla dziecka czymś o szczególnym znaczeniu, pomaga mu “w łagodnym przejściu od pierwszego związku z piersią matki do późniejszych relacji z obiektami” (cyt. Wikipedia), a później jest nieodzownym towarzyszem zwłaszcza w stresujących sytuacjach.
Kiedy gdzieś wyjeżdżamy, co jak wiadomo dla dziecka jest stresem, zawsze zabieramy Króliczka, do którego Nicko jest naprawdę przywiązany: zawsze zasypia czule się do niego tuląc, a kiedy się budzi, od razu go szuka.
Potem bawi się normalnie innymi zabawkami i nie myśli o Króliczku (nie ma na jego punkcie obsesji), ale kiedy jest zmęczony, smutny albo zdezorientowany, od razu się o niego pyta.
A wracając do wystawy: jak było? Jestem zadowolona, bo oprócz słynnego obrazu Vermeera zobaczyłam też “na żywo” kilka portretów Rembrandta (zapewniam was, że robią wrażenie) i odkryłam przepiękny obraz Jedzącej ostrygi.
Jedząca ostrygi |
Wziąwszy jednak pod uwagę, że bilet kosztował 13 euro, byłam rozczarowana bardzo ograniczonym zbiorem dzieł i tłumem ludzi przez który musiałam przebijać się za każdym razem, kiedy chciałam obejrzeć obraz z odpowiedniej odległości.
A Nicko? Zwiedził wystawę siedząc wygodnie na barkach taty. Już w dugiej sali oddał mi Króliczka, bo był za bardzo zainteresowany opowiadaniami, którymi raczyła go pani z audioprzewodnika. Natomiast przed obrazem Dziewczyny z perłą, który zamykał wystawę, zatrzymał się na ładnych parę minut, oczarowany jego urokiem i magią spojrzenia szaro-błękitnych oczu... a może jednak urzekł go blask perły... Trudno powiedzieć...
Nasze zdjęcie pamiątkowe |