poniedziałek, 26 maja 2014

Dziewczyna z perłą i awantura o Króliczka

- Muszą Państwo odebrać dziecku pluszowego króliczka i zostawić go w torbie w szatni.
- To jakiś absurd!
- To nie od nas zależy, tak nakazują nasze przepisy bezpieczeństwa.
- Tego jeszcze nie było! Jak pluszowa zabawka może być uznana za niebezpieczną?! Proszę zawołać kierownika!
- Dzieci nie mogą wnosić na teren naszej placówki zabawek, ponieważ jest to niezgodne z naszymi przepisami bezpieczeństwa.
- Macie naprawdę dziwaczne poczucie humoru, w czym jest problem?
- Dziecko mogłoby rzucić pluszakiem w obraz i zniszczyć siedemnastowieczne dzieło sztuki.
- Nie odbiorę dziecku jego ukochanej zabawki tylko dlatego, że waszym zdaniem mój synek niczym się nie różni od szympansa (z całym szacunkiem dla tego inteligentnego gatunku)!

Wiem, że ta surrealistyczna rozmowa brzmi jak koszmar inspirowany kiepskim brazyliskim serialem, ale to niestety nie był sen, to mi się naprawdę zdarzyło: wczoraj w Palazzo Fava w Bolonii.
Pojechaliśmy tam obejrzeć wystawę, której główną atrakcją był portret Dziewczyny z perłą (jedyna okazja zobaczenia tego dzieła w Europie, nie mogłam jej przegapić).


Dziewczyna z perłą
Dziewczyna z perłą. źr. Wikipedia

Zaraz po wejściu do muzeum ograbiono nas ze wszystkiego: toreb, telefonów i przede wszystkim wózka, ale dla personelu obsługującego muzeum nie było to wystarczające. Tłumacząc się ograniczoną przestrzenią i przepisami bezpieczeństwa próbowano nam odebrać też ukochaną zabawkę Nicko: Króliczka, który towarzyszy mu codziennie od dnia jego narodzin. 

obiekt przejściowy
Godzina po narodzinach Nicko - już z Króliczkiem (ten po prawej)

Na to nie mogłam się zgodzić, zaczęłam zaciekłą walkę nie zważając na nic i na nikogo: zapomniałam o głupich konwenansach, obśmiałam bezsensowne przepisy bezpieczeństwa i wywalczyłam dla dziecka możliwość wniesienia jego Króliczka tłumacząc, że jest niezbędny, bo zwiedzanie wystawy w tłumie ludzi ze zmęczonym dzieckiem pozbawionym jego ukochanego przyjaciela nie wchodziło w grę.

W psychologii taka zabawka nazywa się obiektem przejściowym i jest dla dziecka czymś o szczególnym znaczeniu, pomaga mu “w łagodnym przejściu od pierwszego związku z piersią matki do późniejszych relacji z obiektami” (cyt. Wikipedia), a później jest nieodzownym towarzyszem zwłaszcza w stresujących sytuacjach.
Kiedy gdzieś wyjeżdżamy, co jak wiadomo dla dziecka jest stresem, zawsze zabieramy Króliczka, do którego Nicko jest naprawdę przywiązany: zawsze zasypia czule się do niego tuląc, a kiedy się budzi, od razu go szuka.
Potem bawi się normalnie innymi zabawkami i nie myśli o Króliczku (nie ma na jego punkcie obsesji), ale kiedy jest zmęczony, smutny albo zdezorientowany, od razu się o niego pyta.

A wracając do wystawy: jak było? Jestem zadowolona, bo oprócz słynnego obrazu Vermeera zobaczyłam też “na żywo” kilka portretów Rembrandta (zapewniam was, że robią wrażenie) i odkryłam przepiękny obraz Jedzącej ostrygi.


Jedząca ostrygi
Jedząca ostrygi

Wziąwszy jednak pod uwagę, że bilet kosztował 13 euro, byłam rozczarowana bardzo ograniczonym zbiorem dzieł i tłumem ludzi przez który musiałam przebijać się za każdym razem, kiedy chciałam obejrzeć obraz z odpowiedniej odległości.

A Nicko? Zwiedził wystawę siedząc wygodnie na barkach taty. Już w dugiej sali oddał mi Króliczka, bo był za bardzo zainteresowany opowiadaniami, którymi raczyła go pani z audioprzewodnika. Natomiast przed obrazem Dziewczyny z perłą, który zamykał wystawę, zatrzymał się na ładnych parę minut, oczarowany jego urokiem i magią spojrzenia szaro-błękitnych oczu... a może jednak urzekł go blask perły...  Trudno powiedzieć...


Dziewczyna z perłą
Nasze zdjęcie pamiątkowe


piątek, 23 maja 2014

Przewodnik turystyczny - Le Cinque Terre

Dlaczego kocham moją pracę? Bo uwielbiam przekładać czyjeś myśli na różne języki, nawet jeśli nie w pełni rozumiem ich sens (tłumaczę teksty techniczne, pisane w slangu inżynierów).
Podoba mi się, że dzięki tej pracy mam kontakt z ojczystą mową i że większość pracy mogę wykonywać wygodnie z domu, samodzielnie organizując sobie grafik dnia, który mogę łatwo pogodzić z innymi obowiązkami, np. byciem mamą i blogowaniem.
Najbardziej jednak cieszę się, kiedy trafi mi się jakaś fucha: moim zadaniem na wczorajsze popołudnie było pokazanie uroków tutejszych okolic pewnej bardzo ważnej osobie, której tożsamości nie mogę niestety zdradzić.
Oczywiście zrobiłam trochę zdjęć i postanowiłam pokazać wam, jak piękna jest część Włoch, w której mieszkam.
Wyruszyliśmy z San Terenzo, jednej z głównnych miejscowości Golfu Poetów, zwanego tak ze względu na liczną obecność poetów i pisarzy, dla których tutejsze krajobrazy były źródłem inspiracji. Wymienię tylko najważniejsze nazwiska: pomieszkiwał tu Lord Byron, George Sand, a swoje ostatnie miesiące życia spędził tutaj Percy Shelley wraz z żoną (autorką Frankensteina).

Lerici
Widok na Lerici z San Terenzo

 Najważniejszą atrakcją turystyczną są w tej części Ligurii Le Cinque Terre, czyli pięć malowniczych miasteczek, otoczonych z jednej strony morzem, a z drugiej górami. Wizytę roczpoczęliśmy od Monterosso, czyli Czerwonej Góry, która dzięki budowie tak zwanych tarasów została sprytnie zagospodarowana pod uprawę winorośli oraz cytryn, dla których smaku tutejszy klimat jest idealny:



Le cinque terre
Monterosso
Stamtąd popłynęliśmy łódką podziwiając pozostałe miasteczka z perspektywy znad morza:

Le cinque terre
Vernazza

Le cinque terre
Corniglia 
Le cinque terre
Manarola
Le cinque terre
Riomaggiore

Aż w końcu dopłynęliśmy do Porto Venere, czyli Portu Wenus, którego charakterystyką jest pasmo wąskich, kolorowych domów ustawionych wzdłuż wybrzeża.

Le cinque terre
Porto Venere
Le cinque terre
Porto Venere

Kiedyś był to bardzo ważny port handlowy, do transportu wina, oleju, zboża, jadalnych kasztanów oraz w szczególności soli. Zainteresował się nim Napoleon, chcąc wykorzystać jego strategiczne położenie do budowy arsenału. Na szczęście jego konstrukcja, która z pewnością zniszczyłaby piękno nadmorskiego miasteczka i pozbawiłaby nas, zwykłych śmiertelników, dostępu do morza, nie doszła do skutku. Arsenał zbudowano za to w La Spezia, dla której mieszkańców był do niedawna ważną strukturą oferującą liczne miejsca pracy.

Le cinque terre
Kościół Św. Piotra w Porto Venere
Kościół Św. Piotra w Porto Venere, który widzicie osadzony na skale, jest jednym z głównych symboli geniuszu tutejszej architektury, a wszystkie miejscowości, których zdjęcia zamieściłam powyżej są na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Jeśli więc zastanawiacie się, gdzie spędzić wakacje w tym roku, serdecznie polecam moje okolice, bo jest pięknie (wczoraj niestety było pochmurno, więc moje zdjęcia, robione w dodatku zwykłym telefonem, nie dokońca oddają rzeczywiste wrażenia), gdziekolwiek się nie zatrzymacie znajdziecie pyszne jedzenie i oczywiście Włosi z ich specyficznym temperamentem są bardzo pozytywnie nastawieni do turystów.

Na koniec, dla tych, którzy na serio zastanawiają się nad przyjazdem tutaj, dam tylko małą wskazówkę: ponieważ hotele w Le Cinque Terre są okropnie drogie, polecam wam zatrzymać się w La Spezia, skąd w zaledwie kilka minut dojedziecie pociągiem lub łódką (odradzam dojazd samochodem) do wszystkich pięciu miasteczek oraz innych atrakcji turystycznych (np. Piza oddalona jest o 80 km od La Spezia i też jest do niej bezpośredni dojazd pociągiem).

Mam nadzieję, że udało mi się was zachęcić do zwiedzenia moich okolic, więc czekam na wasze odwiedziny!

środa, 21 maja 2014

Impreza na blogu

Dzisiaj zapraszam na wirtualną imprezę na moim blogu. Jest miód, piwo, wino białe i czerwone, wódka i oczywiście szampan!
Co świętujemy?
Po pierwsze wygrałam konkurs literacki zorganizowany przez dziewczyny ze strony blogimam.pl.
Kiedy zobaczyłam mój artykuł wśród dziesięciu najlepszych nie mogłam odkleić uśmiechu z twarzy.
Dawno już niczego nie wygrałam, pewnie też trochę dlatego, że dawno już nie brałam udziału w żadnych konkursach.
Tym razem jednak postanowiłam wychylić nosa z mojej bezpiecznej skorupki i zaryzykowałam.

Wysłałam tekst o najtrudniejszej pracy na świecie:
Czy zaakceptowałbyś/zaakceptowałabyś pracę o ogromnej odpowiedzialności wymagającą kompletnego poświęcenia 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bez przerw, dni świątecznych, ani nawet czasu na sen, a w dodatku bez wynagrodzenia?
Uważasz to za okrutne? Myślisz, że to nielegalne? To wiedz, że na świecie są już miliony ludzi, którzy tę pracę zaakceptowali i codzienne skrupulatnie wykonują obowiązki Dyrektora operacyjnego.
Kim są ci pomyleńcy?
Ciąg dalszy możecie przeczytać tutaj

Powiem bez owijania w bawełnę: wygrana naładowała mnie pozytywnie i nie mogłam się nią z wami nie podzielić.
Nie wiem, czy udaje mi się to wyrazić tekstem pisanym drukowanymi literami, ale nadal śmieje mi się buzia...

Drugi powód do szczęścia w tym tygodniu to koniec wiosennej diety!!!
Tak, udało mi się wrócić do wagi sprzed zimy i świąt wszelkiego rodzaju.
Wspólnikami sukcesu są też trochę prawdopodobnie moje wegetariańskie hamburgery (przepis tutaj) które okazały się zjadliwe, a nawet smaczne, dzięki polaniu ich sosem z jogurtu greckiego z przyprawami (różowy pieprz i kolendra).

Powrót do wakacyjnej formy uczciłam kupując sobie kilka nowych fatałaszków.

To tylko część mojego łupu, więcej zdjęć będzie jak mi je ktoś zrobi :)

Tak więc kończę wznosząc wirtualny toast za satysfakcje małe i duże, osiągnięte i te, o których nie mamy jeszcze śmiałości marzyć! Na zdrowie!

czwartek, 15 maja 2014

Bunt dwulatka - nie taki diabeł straszny

Mój synek ma dzisiaj 2 lata, 6 miesięcy i 5 dni. Bunt dwulatka przeszłam na własnej skórze i doskonale pamiętam, jak bardzo się go bałam. Na szczęście okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują, bo dzięki wprowadzeniu w życie kilku porad psychologów i prostych do opanowania sztuczek, udało nam się przez niego przebrnąć w miarę bezboleśnie i, co najważniejsze, bez ofiar w ludziach.

Dzieci mówią “Nie!”

To pierwszy objaw zbliżającego się nieuchronnie buntu dwulatka.
Ile razy powiedzieliśmy: “nie”, “nie rób tego”, “nie wolno”, “nie ruszaj”? Sto? Tysiąc? Milion? Teraz więc, kiedy dziecko stawia kolejny krok ku niezależności, nie ma co się dziwić, że cokolwiek mu nie zaproponujemy odpowiedź będzie "nie".
Czy mamy się temu biernie przyglądać i przeczekać etap?
Oczywiście, że nie! Jednocześnie jednak nie możemy dziecku na wszystko pozwalać, bo tak naprawdę dla jego poczucia bezpieczeństwa ważne są zasady i jasno postawione granice.
Co więc możemy zrobić?
To nie jest trudne: wystarczy unikać tak zwanych pytań zamkniętych, na które odpowiedź będzie “tak” albo “nie”. Zamiast pytać: “idziemy spać?”, lepiej przeformułować pytanie i powiedzieć: “idziemy spać teraz, czy po przeczytaniu bajki?” Dziecko prawie napewno odpowie, że po przeczytaniu bajki i będzie miało poczucie, że to ono podjęło decyzję, ale w rzeczywistości zrobi dokładnie to, co chcieliśmy (tak na marginesie: ta zasada doskonale sprawdza się też z facetami). Czytamy bajkę, a po zamknięciu książki kładziemy dziecko do łóżeczka. Kluczem do sukcesu jest tutaj konsekwencja: była umowa, to trzeba jej przestrzegać.

Dzieci się złoszczą

Dlaczego mamy problem ze złością? Bo w przeciwieństwie do innych emocji, jest uważana za negatywną i często kuszącym rozwiązaniem jest jej negacja albo stłumienie. Gdyby nie miała opinii drugorzędnej emocji, której pojawienie się jest równoznaczne z byciem “złym człowiekiem”, prawdopodobnie kolejki do psychoterapeutów byłyby zdecydowanie krótsze.
O złości dziecka napisano tomy książek. Paradoksalnie podstawowym problemem jest, czy pozwolić dziecku na jej wyrażenie? Przy takim ujęciu problemu odkrywcze staje się więc stwierdzenie, że dziecko to też człowiek: dorosły w miniaturowym ciele i z mniejszym doświadczeniem, ale pełnowartościowy.
Może więc odczuwać złość i ma do tego prawo.
Czasami być może jej powody nie są dla nas zrozumiałe: dlaczego się złości, że otworzyliśmy jogurt? Przecież chciał go zjeść! A tu atak płaczu, bo on chciał inny jogurt, taki sam jak ten, który otworzyliśmy, ale że stał obok, to dla niego jest inny. Szczerze mówiąc nie dziwi mnie to aż tak bardzo. Myślę, że czasami nasze powody do złości są dla dzieci tak samo niezrozumiałe: dlaczego mama krzyczy, powinna się cieszyć widząc jak ja świetnie się bawię pluskając w kałużach (mama Peppy to uwielbia i sama wskakuje we wszystkie kałuże). Nie da się ukryć: mamy z dziećmi małe problemy wynikające z rozbieżności priorytetów.
W czym jest więc problem?
W sposobie, w jaki tę złość wyrażają. Każdy z nas, co najmniej raz w życiu, widział rowrzeszczanego dwulatka skręcającego się konwulsyjnie na podłodze, walącego pięściami w co popadnie i rzucającego wszystkim, co znajdzie pod ręką. Pamiętajmy, że dzieci nie robią tego złośliwie, one niczego nie pragną bardziej niż bycia grzecznymi i kochanymi maluchami, ale czasami nie wiedzą, jak to osiągnąć i naszym zadaniem jest je tego nauczyć.

Co robić, kiedy nasze słodkie maleństwo przeradza się w opętanego bachora?
Sprawdzone przeze mnie rozwiązanie, gorąco polecane przez specjalistów ogranicza się do trzech liter: NIC. Zignorować. Poczekać, aż przejdzie, a nie potrwa to długo jeśli dziecko zobaczy, że nie zrobiło na nas wrażenia. Nicko tylko kilka razy w przypływie desperacji rzucił się na podłogę i udawał, że płacze. Za każdym razem co jakiś czas zerkał w moją stronę sprawdzając, co robię podczas gdy on cierpi tak bardzo, że już bardziej się nie da. Widząc jednak, że nie ruszyłam się ani o centymetr i nie przerwałam mojego zajęcia, wstawał i przychodził do mnie, a ja dopiero wtedy zaczynałam z nim rozmawiać: "Dobra, widzę, że jesteś spokojny, więc proszę, to jest twój jogurt."(ten sam jogurt, o który była awantura. Nie mylić z nagrodą za uspokojenie się, bo takiej nie daję)
Ignorując dziecko i kontynułując nasze zajęcie pozwalamy mu zrozumieć, że jego kaprys nie jest dla nas ważny, że jesteśmy spokojni i pogodni, więc jeśli ma zamiar płakać i rozpaczać, to nie jest to nasz problem. Natomiast z czasem, nasz spokój i pewność siebie pozwolą mu ugruntować taką właśnie postawę w stosunku do wszystkich codziennych problemów z przekonaniem, że można je rozwiązać pozytywnie.
UWAGA, to dosyć banalne, ale warto przypomnieć: dzieci uczą się przez naśladowanie, więc obserwując jak my wyrażamy złość z czasem nauczą się i powtórzą nasze schematy.

Królowa stoickiego spokoju:


poniedziałek, 12 maja 2014

Zaskakujące zmiany

Samochód wpadł w poślizg i zjechał z szosy, a obaj pasażerowie, mężczyzna i jego syn, doznali ciężkich obrażeń. Ojciec zmarł w karetce w drodze do szpitala. Syna wzięto wprost na salę operacyjną. Chirurg rzucił okiem na pacjenta i bez tchu powiedział: “Och nie... to mój syn.”

Zastanawiacie się pewnie, że skoro prawdziwy ojciec nie żyje, to jak to możliwe, żeby pacjent był synem chirurga? Kim jest chirurg? Ojczymem? Dawcą nasienia?
Nie wiem, czy dla kogoś było to oczywiste, dla mnie nie było, ale chirurg z historyjki to kobieta, czyli matka pacjenta.
Cytuję tę anegdotę (przepraszam za czarny humor), ponieważ doskonale demaskuje stereotypy płci utrwalone w naszym pokoleniu. 

Pisałam już na ten temat w poście Kosmonautka (tutaj), gdzie opowiadałam o tym jak mój dwulatek zdziwił się, że na kasie w jednym z tutejszych supermarketów pracował pan, pomimo że powszechnie wiadomo, że kasjerka to zawód dla kobiety.
Dzisiaj muszę podzielić się moim nowym odkryciem w tej kwestii.

Zostaliśmy zaproszeni na Pierwszą Komunię córki naszych przyjaciół, więc wczoraj po raz pierwszy od kilku lat poszłam do kościoła, gdzie zobaczyłam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Kościół był współczesny, bardzo ascetyczny: z sufitu sterczały przemysłowe lampy, na szarych ścianach brakowało renesansowych dzieł sztuki, a jedynym artystycznym elementem były trzy witraże umieszczone na tyłach ołtarza.
W ławkach siedzieli ubrani odświętnie wierzący, podekscytowane ośmiolatki i ich wzruszone mamy, które płakały dając upust emocjom wywołanym kolejnym krokiem ku dorosłości ich dzieci.
Dopiero po dłuższej chwili spojrzałam w stronę ołtarza, gdzie wokół ubranego na biało księdza stało ośmiu ministrantów. Jestem krótkowidzem, więc wykorzystałam ruchliwość mojego synka, żeby podejść bliżej. Z odległości kilku metrów nie miałam już żadnych wątpliwości: z ośmiu ministrantów służących do mszy, pięciu było dziewczynkami.
Zaskoczyło mnie to, bo jeszcze parę lat temu nikt nie poddawał wątpliwości, że dziewczynki mogły co najwyżej śpiewać psalmy, ale dostęp do komży był monopolem chłopców. W Kościele Protestanckim, co prawda, już od lat pracują pastorki, jednak nie spodziewałam się, że Kościół Katolicki również modernizuje się pod tym względem.
Zastanawiam się jak to wygląda w Polsce. Czy u nas też są już ministrantki?
A jak będzie w przyszłości? Czy brak powołań skłoni Kościół do dopuszeczenia kobiet do duszpasterstwa?

Wracając natomiast do mojego małego świata i do pięknych chwil, które chcę wyryć w pamięci: czekając na komunijny obiad, Nicko poznał nową koleżankę, którą poderwał na puzzle... 


Czyż oni nie są słodcy?


piątek, 9 maja 2014

Eksperymenty kulinarne - hamburger wegetariański

Każda z nas próbuje czasami zaskoczyć rodzinkę jakąś kulinarną nowością. Ja nie robię tego zbyt często, ale czasami zdarza mi się wpaść na jakiś ciekawy i prosty w realizacji przepis, który muszę absolutnie wypróbować.
Ostatnio znalazłam przepis na hamburgery z ciecierzycy, która ze względu na wysoką zawartość białka może być istotną alternatywą dla mięsa. U nas nasiona ciecierzycy nie są powszechnie stosowane, ale we Włoszech cieszą się dużym powodzeniem przy przygotowaniu tradycyjnych zup, sałatek oraz oczywiście wielu wegetariańskich potraw.
Przepis, który znalazłam wyglądał tak:

Składniki:
500 gr ugotowanych ziaren ciecierzycy
1 szalotka (ewentualnie mała cebulka)
garść natki pietruszki
1 łyżka startego parmezanu
1 łyżka tartej bułki
1 jajko
oliwa z oliwek w razie potrzeby

Przygotowanie:
Ugotowaną ciecierzycę zmiksować z jajkiem, szalotką, parmezanem, tartą bułką, olejem i przyprawami. Uformować hamburgery i piec na patelni grillowej po pięć minut z każdej strony, dopóki się nie zarumienią. Podawać w bułce, z sałatą, pomidorem i sosami jak do tradycyjnych hamburgerów.

Nie mogłam przepuścić okazji własnoręcznego wykonania wegetariańskich hamburgerów (zwłaszcza że lekarze ostrzegają przed nadmierną konsumpcją mięsa).
Pełna entuzjazmu zabrałam się do dzieła i w mniej niż godzinę przygotowałam aż 10 hamburgerów (!!!), bo oczywiście przekonana o sukcesie podwoiłam ilość składników...

hamburger wegetariański

Tak prezentował się hamburger

Sami przyznacie, że hamburgery wyglądały apetycznie, więc Nicko na ich widok zaświeciły się oczy, a ja, pełna dumy i z radosnym uśmiechem, podsunęłam mu bułę. Ugryzł z przekonaniem, ale już po chwili bez namysłu wypluł wszystko na talerz i stanowczo odmówił mojemu wegetariańskiemu hamburgerowi drugiej szansy... Natomiast tata, wykazał się inteligencją adaptacyjną i doświadczeniem, nie dał się nabrać na kolowe przystrojenie bułki i hamburgera nawet nie spróbował...
Brzdęk - to dźwięk moich aspiracji rozbijających się o zdrowy męski rozsądek.
Ja oczywiście nie jestem taka wybredna, więc umilnie zjadłam moją porcję i powiem szczerze, nie była wcale taka zła, jedyne co, to hamburgery były trochę za suche, ale to pewnie dlatego, że oczywiście nie dodałam żadnego sosu (skoro miało być zdrowo, to dlaczego mam to psuć ketchupami i musztardą?).
Teraz mam w zamrażalniku dziewięć wegetariańskich hamburgerów, które będę musiała zjeść sama (co mnie przeraża), ale że nie jest w moim stylu poddawać się po pierwszej nieudanej próbie, zrobię przepis jeszcze raz, ale trochę go udoskonalę: dodam ugotowaną marchewkę, która powinna zmiękczyć suchą masę i oliwę z oliwek, o której zwyczajnie zapomniałam... Jeśli macie inne pomysły, to będę wdzięczna za ich podanie :)

Natomiast, żeby nie zostawić was z rozczarowaniem eksperymentalnymi próbami kulinarnymi zakończonymi fiaskiem, podaję klasyczny przepis na sałatkę z ciecierzycy, która jest bardzo smaczna i zdrowa (certyfikowana przez moich facetów).


ciecierzyca

Składniki
250 gr ugotowanych ziaren ciecierzycy
1/2 szalotki (ewentualnie mała cebulka)
8 pomidorów koktajlowych
garść oregano
garść bazylii
łyżka stołowa oleju z oliwy

Przygotowanie
Pomidory pokroić, szalotkę i oregano posiekać, listki bazylii porozrywać w palcach na kawałki, dodać oleju i wymieszać z ziarnami ciecierzycy.
Smacznego!

Czasami natomiast idę na łatwiznę:


hamburger wegetariański
Przygotowane wg jednej z piosenek emitowanych na BabyTv

poniedziałek, 5 maja 2014

Do biegu, gotowi, start!

Dzisiejszy dzień nie jest niczym innym jak kolejnym zwykłym dniem, takim jak wszystkie nadchodzące, ale to, co zrobisz we wszystkich nadchodzących dniach zależy od tego, co zrobisz dzisiaj
Ernest Hemingway

To jest moje zdanie motywacyjne na dzisiaj.
Dlaczego od niego zaczynam? Bo kilka długich weekendów rozleniwiło mnie... Zrobiłam niewiele, pozwoliłam się ponieść bezczynności i bez wyrzutów sumienia po prostu odpoczęłam. Dzisiaj natomiast jest pierwszy dzień “nowej serii zwyczajnych dni”, więc potrzebuję motywacji i entuzjazmu, żeby ruszyć z kopyta.
Takich motywatorów mam więcej i chętnie się nimi z wami podzielę w nadziei, że was też naładują pozytywną energią, która ułatwi wam zakasać rękawy, doda odwagi i pomoże wziąć się w garść.
Mam nadzieję, że każdy znajdzie tu coś dla siebie!

Nikt nie popełnił większego błędu niż ten, który nic nie zrobił tylko dlatego, że mógł zrobić zbyt mało.
Edmund Burke

Zacznijcie od zrobienia tego, co jest konieczne, potem tego, co możliwe. Nagle odkryjecie zaskoczeni, że robicie niemożliwe.

Franciszek z Asyżu

Nieważne czy myślisz, że ci się uda albo że ci się nie uda. W obu przypadkach będziesz miał rację.
Henry Ford

Nie zniechęcam się, bo każda nieudana próba, którą odrzucam, to kolejny krok do przodu.
Thomas Edison

Nie mów o tym, co umiesz zrobić, rób to i basta. 

Riccardo Oda

Lepiej być optymistą i się mylić niż być pesymistą i mieć rację.
Albert Einstein

Jeśli nie wyeliminujesz negatywnych myśli, negatywne myśli wyeliminują ciebie.

Anonim

Jeśli masz marzenie, musisz je chronić. Ludzie, którzy sami nie potrafią czegoś zrobić, próbują wmówić ci, że ty też nie możesz. Jeśli czegoś pragniesz, to zdobądź to. Kropka.  

film “W pogoni za szczęściem”

Jeśli urodziłeś się bez skrzydeł, nie rób niczego,
co przeszkodzi im wyrosnąć.
Wstawaj wcześnie, pracuj ciężko.
To ci nie zaszkodzi, umysł będzie zajęty, a ciało aktywne. 

Coco Chanel


Życzę wszystkim udanego poniedziałku!


cytaty motywacyjne
źródło: http://quotes-pictures.vidzshare.net/