środa, 16 kwietnia 2014

Nie rób tego! vs No dobra, spróbuj!

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak Nicko wspina się na krzesło, zawahałam się przez chwilę pomiędzy “Nie rób tego!” a “No dobra, spróbuj!” Podobnie było, kiedy po raz pierwszy zaczął wdrapywać się na schody, samodzielnie jeść łyżeczką i pomagać mi mieszać gotujący się sos do makaronu. Prawie za każdym razem instynktownie czułam potrzebę uchronienia dziecka przed “niebezpieczeństwem”, ale przez ściśnięte zęby i z jeszcze bardziej ściśniętym gardłem wydawałam z siebie dźwięk, który odpowiednio zinterpretowany przypominał “No dobra, spróbuj!”. Nie było to odważne: “próbuj, dasz radę”, bo grubo podszyte strachem o konsekwencje, ale dziecku to bez różnicy: jak wolno, to wolno!
Kiedy Nicko uczył się chodzić ciągle upadał albo w coś uderzał. Każdy tak ma. Wszyscy powtarzają ci w koło, że to normalne, że dziecko musi sto razy upaść zanim nauczy się chodzić. A jednak, pomimo tego, ty kochająca matka na widok upadku gotowa jesteś pokonać tor przeszkód, przebiec gołymi stopami po dziesiątkach porozrzucanych zabawek, żeby jak najszybciej pomóc dziecku wstać i je przytulić.
Gdyby to był odcinek “Było sobie życie” to pewnie opis sytuacji wyglądałby tak: Dziecko upada, ciało migdałowe matki w ułamek sekundy wysyła do mózgu impuls: goń na ratunek! Stamtąd natychmiast rusza dawka adrenaliny, która spina odpowiednie mięśnie i skręca żołądek (pewnie znacie to uczucie).
Cała sztuka polega na tym, żeby nie zapomnieć o wzięciu głębokiego oddechu. To tylko chwila, ale często potrzebna na racjonalną ocenę sytuacji. Ta z kolei prowadzi do odprężenia i rozluźnienia mięśni, bo często się okazuje, że dziecku nic się nie stało, wstaje samodzielnie, otrzepuje kolana i biegnie dalej.
Tak właśnie dziecko uczy się nie tylko, że jeśli się nie uważa, to łatwo upaść, ale przede wszystkim, że może samo wstać i nie potrzebuje nikogo, nawet tej ukochanej mamy, która drży w kącie o jego życie, żeby z upadku się podnieść.
Inną sytuacją, w której walczyłam z instynktem było, kiedy Nicko dostawał jakiś prezent. Odzywało się wtedy we mnie moje wewnętrzne dziecko bez grama cierpliwości. Powiem szczerze, musiałam się nauczyć zbijania rąk w pięści, żeby nie ulec pokusie rozerwania papieru opakunkowego na kawałki. Na szczęście dwuletnie doświadczenie nauczyło mnie z przyjemnością patrzeć jak Nicko powoli dostaje się do sedna (co samo w sobie jest świetną zabawą) i jak powoli zaczyna odkrywać nowy przedmiot. Teraz nie pokazuję mu już, jak działa dana zabawka, chociaż każdego rodzica świeżbią ręce, żeby pokazać, gdzie się wciska przyciski i jaki jest efekt. Nauczyłam się pozwolić mu obwąchać, spróbować, i samemu odkryć do czego służy i jakie ma możliwości każda nowa zabawka. Czasami tylko włączę przycisk “on”, ale to tak, żeby nie zauważył.
Codziennie więc uczę się bycia mamą z dystansem, bo jak widać, nie jest to wcale wrodzone. Czytałam, że dziecko samodzielnie rozwiązując problemy i radząc sobie z frustracja nabiera wiary w siebie i buduje w sobie wysokie poczucie własnej wartości. Nie wiem, czy to prawda, ale cieszy mnie, kiedy widzę, że Nicko wierzy we własne możliwości i nie biegnie do mnie za każdym razem, kiedy się w coś stuknie ani nie chce być wyręczany, kiedy nie udaje mu się połączyć dwóch klocków albo równo nakleić naklejki. Próbuje, męczy się i denerwuje, aż w końcu podnosi wzrok i triumfalnie pokazuje mi, że mu się udało.
Tutaj na myśl przychodzi mi Budująca Mama, której pasją jest rozwiązywanie zagadek matematycznych. Napewno zanim wpadnie na rozwiązania, trochę się pomęczy, a może nawet spoci, ale że jest to jej ulubione zajęcie i ma z niego dużo satysfakcji, nikomu nie przyszło by do głowy, żeby podsunąć jej kartkę z gotowym rozwiązaniem!
Dlaczego więc robimy tak z dziećmi? Bo są małe i naturalnie przychodzi nam chęć uchronienia ich przed frustracją i chociaż na pozór nie ma w tym nic złego, to jak często są to tylko dobre intencje, którym brakuje realnej podstawy?

było sobie życie



12 komentarzy:

  1. Od zawsze uczyłam Sikunię samodzielności, dopiero gdy widziałam że sobie z czymś nie radzi, wkraczałam. Dziś już mogę dostrzec jej zaradność, czasem nawet ponad jej siły :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że potwierdzasz, że idę w dobrym kierunku :) dla mnie to nie było łatwe, bo często trudno mi się było powstrzymać przed "udzieleniem pomocy"

      Usuń
  2. To zrozumiałe, że matki chcą jak najdłużej chronić swoje dzieci przed wszystkimi czynnikami nie dając mu samemu zapoznać się z rzeczywistością, ale prędzej czy później trzeba "odciąć pępowinę". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, bo to jest cięcie, które dziecku dobrze robi... chociaż nam mamom, trochę trudno to zaakceptować...

      Usuń
  3. Zastanawiam się, jak to będzie ze mną, bo jak na razie waham się pomiedzy "nie rób" a "spróbuj" i to drugie rozwiązanie chyba weźmie górę. Zobaczymy, bo przewrażliwiona ze mnie mamuśka. Natomiast zagadki matematyczne to nie moja bajka, mam naturę humanistki i liczb...nie cierpię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli uda ci się nie zapomnieć o oddechu, to pójdzie łatwiej :) powodzenia!

      Usuń
  4. My też walczymy ze sobą, żeby nie przeginać z zabezpieczeniami :) Gotowe rozwiązanie? Ale jak do tego doszłaś - brzmiałoby pytanie :) liczy się też sposób dojścia do celu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, ale myślę, że masz więcej frajdy jak sama wpadniesz na rozwiązanie ;) chociaż nie sądzę, że często ci się zdarza, że ktoś podaje ci wynik, bo widziałam poziom twoich zagadek...

      Usuń
  5. to trudne, bo chcemy chronić swoje dzieci przed porażkami, błędami czy bólem. ale z drugiej strony same podcinamy im skrzydła i depczemy pewność siebie. bo każdy zdobyty szczyt, choćby krzesła, to +100 do pewności siebie,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! szkoda tylko, że tak trudno nam to zrozumieć, a jeszcze trudniej zrealizować... w każdym razie, dokładnie o to mi chodziło :)

      Usuń
  6. Ja niestety jestem matką nadopiekuńczą i sama jestem na siebie zła gdy wyręczam w niektórych czynnościach moich chłopaków. A oni (zwłaszcza starszy) wykorzystują to ile się da. Poza tym, sama myśl o tym, że kiedyś moje dzieci będą same chodzić do szkoły 3 ulice od domu czy wyjeżdżać beze mnie na wakacje przyprawia mnie o ból głowy :) Pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale cię rozumiem... to chyba najtrudniejszy problem, z jakim borykają się wszystkie mamy... aż boję się myśleć, co przeżywa moja mama, mając córkę o 2000 km od niej...

      Usuń