Wiadomo, decydując się na małe dziecko należy wliczyć w koszty: ciągły brak czasu, chroniczne zmęczenie i oczywiście bałagan. Nie trzeba mieć magistra z finansów i zarządzania, żeby zrozumieć, że przy takim układzie sprzątanie jest kompletną stratą czasu i energii - zwiększa koszty i nie produkuje zysków.
Oczywiście każda matka ma swoje podejście do sprawy. Ja na przykład wydzieliłam dziecku strefę, którą w myślach ogrodziłam żółto-czarną taśmą ostrzegawczą i jest to dla mnie “ta część pokoju”. Pole bitwy dla Nicko, gdzie wolno prawie wszystko i gdzie chaos nie jest zwykłym chaosem, ale inspiracją procesu twórczego. No dobra, powiedzmy jak jest: to część dużego pokoju pełna porozrzucanych zabawek, które sprzątam dopiero kiedy nie ma jak tam wejść.
Tylko raz pokusiłam się o posprzątanie “tej części pokoju” podczas popołudniowej drzemki Nicko. Kiedy się obudził, od razu z dumą pokazałam mu efekt mojej pracy: “Ta-dam! Widzisz jak mama pięknie posprzątała?!”. On jednak wcale się nie ucieszył tylko zmarszczył brwi i powiedział: “Mama, nu nu nu”, a po chwili dodał z rezygnacją w głosie “Ach ta mama” i pokręcił głową na znak dezaprobaty.
Był naprawdę zawiedziony, a ja poczułam się jakbym czegoś nie zrozumiała, jakbym nie stanęła na wysokości jego oczekiwań. Okropne uczucie.
Na szczęście Nicko szybko otrząsnął się z szoku, westchnął głęboko i zajął się przywracaniem poprzedniego stanu rzeczy zaczynając od wyrzucenia na podłogę wszystkich klocków Lego. Nie będzie przesadą jeśli powiem, że zrobienie bałaganu zajęło mu mniej niż pięć minut.
Teraz proponuję wykonanie szybkiej analizy sytuacji: ja nie mam czasu ani energii, a te niewiele, ile mam inwestuję w sprzątanie.
Efekt: chwilowy porządek, z którego i tak nikt nie korzysta, bo dziecko śpi, a ja pracuję w studio. Dziecko się budzi i nie docenia porządku, a wręcz się nim denerwuje. Zatem nie tylko straciłam to, co zainwestowałam, ale jeszcze zepsułam dziecku humor.
Wniosek: sprzątanie to strata czasu, energii i dobrego samopoczucia.
Mogłabym skończyć tego posta banalnym apelem do zdrowego rozsądku matek, nawołując do zaniehania jakiegokolwiek działania związanego ze sprzątaniem i do pozbycia się wszelkich wyrzutów sumienia. Nie byłoby to jednak w moim stylu, bo ja wierzę w poprawę. Wierzę, że jeśli chcemy nauczyć dziecko porządku, to jest to możliwe.
Dlatego właśnie przekartkowałam różne mądre podręczniki o wychowaniu i mam plan!
Na początek wyniosłam na strych zabawki, którymi dziecko bawi się rzadziej niż dwa razy w tygodniu. To był dobry pomysł, bo nagle zrobiło się więcej miejsca i co jakiś czas będę mogła zaskoczyć Nicko "nową zabawką".
Przede mną trudniejsza część planu: należy przekonać dziecko, że sprzątanie nie jest dla jeleni, ale że można się też przy nim bawić.
Tylko jak to zrobić?
Według mądrych poradników, należy wybrać jakąś wesołą piosenkę i słuchając jej próbować odłożyć na miejsce jak najwięcej zabawek.
I tu zaczęły się u mnie schody. Żeby sprzątnąć "tę część pokoju" na koniec dnia, musiałabym znaleźć piosenkę trwającą co najmniej 15 minut albo puszczać w kółko tę samą. Pierwsze rozwiązanie nie wchodzi w grę, bo nie ma tak długich piosenek dla dzieci, a drugie odpada, bo pewnie Nicko znienawidziłby i sprzątanie i piosenkę.
W końcu stwierdziłam, że nie musi być wszystko od razu na tip top. Na dobry początek mogę ograniczyć sprzątanie do dwóch minut - to czas trwania "Żyrafa fa fa fa fa", ulubionej piosenki Nicko z programu Mama i ja. Ile sprzątniemy, tyle będzie. Ważne, żeby zacząć jak najszybciej, bo wtedy porządek będzie dla Nicko tak naturalny jak teraz jest bałagan i być może dzięki temu w przyszłości unikniemy wielu awantur.
Czy to zadziała? Sama nie wiem, zakładać się nie będę, ale jeśli ktoś chce mi coś doradzić, to bardzo poproszę. Jeśli jesteś blogującą mamą i masz posta o sprzątaniu, dołącz link w komentarzach, chętnie przeczytam. Mamy, znajdźmy sposób na bałagan!
Podałabym jakąś dobrą radę...ale żeby to człowiek wiedział. Nasz Maksio na szczęście zbytnio nie bałagani...ma manię ustawiania wszystkiego "pod linijkę" głównie chodzi tu o autka....dlatego to mam z głowy;) Ostatnio napuszony i dumny jak paw oznajmił,że "wydłubał piłeczkę". Jak weszłam do pokoiku (30 min. wcześniej odkurzałam) cały pokoik był w "piankowych, popiłeczkowych kawałeczkach"...krew mnie zalała...i do roboty..tyle, że wspólnej;) Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńMałe wpadki się zdarzają, ale widać, że po prostu twój synek lubi porządek. Powiem szczerze: zazdroszczę!
Usuń