wtorek, 21 stycznia 2014

My, matki z krwi i kości

Elegancko ubrana i pełna wdzięku kobieta ciepłym głosem budzi męża i dzieci. Dom pachnie świeżo upieczonym chlebem, a na starannie nakrytym stole czeka zdrowe śniadanie. Wszyscy są zadowoleni i z entuzjazmem szczebioczą o planach na nowy dzień. Potem kobieta czule całuje męża na pożegnanie i troskliwie pomaga dzieciom ubrać się do wyjścia.
Tak właśnie wyobrażam sobie ciąg dalszy bajki o Kopciuszku: idealna żona i matka, zawsze uśmiechnięta i zadbana. Stoooop!
Czasem lubię sobie pofantazjować, ale szczerze mówiąc wolę kobiety, których poranki to kawa wypita w biegu, kipiące mleko, dziecko marudzące, że chce inne buty i facet wymykający się chyłkiem, żeby uciec od rozgardiaszu.
My, matki z krwi i kości, nie zawsze jesteśmy uśmiechnięte jak na obrazku. My mamy różne problemy: małe i duże, a najczęściej małe, które czasami stają się duże. Zdarzają się nam też gorsze dni, kiedy po prostu wszystko wydaje się trudne albo bez sensu. Albo i jedno i drugie.
Ja osobiście przetestowałam sporo sposobów na doła: począwszy od banalnych, jak rozmowa z przyjaciółką, przez dziwaczne (np. udaję, że to nie moje życie), po bardziej ryzykowne, jak szybka jazda na motorze.
Niestety od doła uciec się nie da, przynajmniej mnie się nigdy nie udało. Jedynym działającym na mnie sposobem jest stawienie mu czoła powtarzając z przekonaniem:
"W końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to nie jest koniec".*
I żeby doła udobruchać, zjadam kawałek mojej ulubionej białej czekolady z nadzieniem truskawkowym.


* Everything will be all right in the end. If it's not all right then it's not the end - wersja oryginalna, najczęściej przypisywana Johnowi Lennonowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz