poniedziałek, 3 marca 2014

Nabić matkę w butelkę - zabawka edukacyjna

Kupiłam idealną zabawkę edukacyjną, taką, którą każda mama chciałaby dla swojej pociechy: stymulującą kreatywność, prostą w obsłudze i do tego tanią (tylko 4,99€). Wyglądała niepozornie, ale za to bardzo kolorowo, więc wrzuciłam do wózka z entuzjazmem.
Według książeczki obsługi z kolorowych części można wykonać niezliczone cuda:








Przez całą drogę powrotną ze sklepu snuliśmy z Nicko plany o arcydziełach, które zrealizujemy z kolorowych elementów. Nicko chciał ogromny samolot, koparkę i rakietę, a ja chciałam krokodyla, ludzika i samochód dla lalek.
Kiedy wróciliśmy do domu byliśmy już tak nakręceni krążącymi nam po głowach projektami, że czuliśmy się jak Michelangelo i Da Vinci zlani w jednego najdoskonalszego rzeźbiarza wrzechczasów: ja, rozmarzona matka i mój dwuletni wspólnik.
Z zapałem typowym dla bujających w obłokach entuzjastów, wyrzuciliśmy na podłogę wszystkie kolorowe kulki i zabraliśmy się do pracy.
Moczyliśmy chrupki przyciskając je do mokrej gąbki dołączonej do zestawu i sklejaliśmy bez opamiętania. Chciałam zaimponować Nicko, wzbudzić jego podziw, być supermamą, która jak MacGyver buduje z niczego rakietę i wystrzela ją w kosmos.



Szybko przekonałam się jednak, że nie tylko złożenie skomplikowanych przedmiotów 3D przekraczało moje zdolności, ale nawet proste rzeczy nie wychodziły mi tak jak chciałam.
Moje ukochane ego podbudowane postem o różach skuliło się w kącie, a moja wizja siebie jako kreatywnej matki roztrzaskała się z hukiem o marmurową podłogę.
Uświadomiłam sobie, że stałam się ofiarą chwytu marketingowego: żadna matka przy zdrowych zmysłach nie kupiłaby przecież pudełka z kolorowymi chrupkami kukurydzianymi za 4,99€, ale jeśli jest do nich dołączona książeczka obiecująca cuda niewidy, to już zupełnie inna sprawa!  
Podjęłam jeszcze kilka ambitnych prób zbudowania czegośtam, ale w końcu rozczarowana musiałam zaakceptować porażkę i zadowolić się ułożeniem jedynie bardzo podstawowego węża (ale za to z oczkami), śmiesznego kwiatka i koślawego domku bez drzwi, bo miejsca starczyło tylko na okno.




Humor poprawił mi dopiero Nicko, który zupełnie nie odczuł porażki. Dla niego nie miało znaczenia, że nie zrobił samolotu czy koparki, nie interesowało go dokonywanie zapierających dech w piersiach wyczynów, wolał prostu cieszyć się odkrywaniem otaczającego go świata. A chrupki były super kolorowe, super gniotkowe i super wyrzutowe.
I moje biedne ego znowu dostało po nosie: droga mamo, zabawki są dla dzieci, a określenie "edukacyjne" w wolnym tłumaczeniu znaczy: siadaj na swoim miejscu i ucz się od dziecka radości życia!



8 komentarzy:

  1. Często jest tak, że to właśnie nas rodziców bardziej niż dzieci, zabawki potrafią rozczarować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że w tym przypadku producent świetnie o tym wiedział. Dlatego omamił mnie bajerancką książeczką...

      Usuń
  2. Kiedyś bawiłam się taką "zabawką" z siostrzeńcem. Też oboje byliśmy zapaleni, i też wyszło kiepskawo :/ Młody był zafascynowany tym, że chrupki można było "kroić" specjalnym dołączanym "nożykiem". Ja - byłam zdziwiona, że można takie coś wyprodukować "dla dzieci" i brać za to pieniądze. Lepiej wziąć zwykłe kukurydzianki i posklejać na ślinę :P jak za dawnych dobrych czasów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, to nie jest zabawka dla dorosłych :(

      Usuń
  3. A ja znam kogoś, kto byłby zachwycony tą zabawką i bynajmniej to nie jest Gaja. Już widzę męża, jak robi coś z niczego:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w takim razie musisz ją kupić! Zobaczysz jak się tata ucieszy :)

      Usuń
  4. Jeszcze raz dziękuję za nominację do Liebster Blog Award, odpowiedzi znajdziesz u mnie na blogu, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń